środa, 20 maja 2015

Partie się rodzą, moc truchleje ...

Coraz więcej byłych, a także obecnych, „cielebrytów” po wyjściu z knajpy „U Sowy”, albo z innych tego typu podziemi, postanawia założyć nową partię. Pomysł taki sobie, bo czego jak czego, ale partii, tych prawdziwych, u nas nie za wiele, a jak już są, to okazuje się, że głównie poza parlamentem. Z litości nie będę już wymieniał po nazwisku niedoszłych jeszcze ojców założycieli, bo szkoda czasu i zachodu, wystarczy sygnał, że do startu szykuje się pięć nowych partii zrzeszających kupę, taką prawdziwą śmierdzącą kupę byłych skompromitowanych polityków, którzy nawet cielebrytami już nie są.

Wśród „łoćców założycieli” pojawiają się także ludzie godni, poważni, i jeszcze szanowani, ale nie o nich chodzi, bo nawet jak partie powstaną to rządzić będzie, jak zwykle, k… dziad i złodziej. Jak dotąd bowiem żadna z partii powstałych bez pomocy służb specjalnych, i dopływu lewej kasy, nie utrzymała się na politycznej scenie więcej niż 1 do 2 kadencji. I tak sobie myślę, że może warto tym ludziom, przecież nawet profesorom różnych nauk przypomnieć, chociażby tylko z pomocą Wikipedii (poniżej tym kolorem), czym są partie polityczne. Otóż:

Partia polityczna to dobrowolna organizacja społeczna o określonym programie politycznym, mająca na celu jego realizację poprzez zdobycie i sprawowanie władzy lub wywieranie na nią wpływu. Z etycznego punktu widzenia trudno więc organizacją społeczną nazwać grupę byłych wypasionych cielebrytów, przeważnie wicepremierów, ministrów i posłów, którym już wielokrotnie podziękowano za ich działalność polityczną. Ale kto by się tym przejmował? Jest więc szansa, że do ław sejmowych przymierzą się nowe partie w ilości: 2 lewicowe, 1 prawicowa, i 1 nie wiadomo jaka, ale na pewno rozrywkowa. Będzie więc wesoło, bo pojawią się (albo i nie!) godni następcy Rewińskiego, Pietrzaka, Rossa i innych, znani głównie z tego, że pociesznie gibają się na scenie, rozśmieszając przyszły elektorat.

Partie polityczne są organizacjami o charakterze członkowskim (są korporacjami). Współcześnie partie są dobrowolnymi organizacjami zrzeszającymi obywateli świadomych wspólnoty swych interesów i poglądów i skłonnych do zdyscyplinowanego zabiegania o ich realizację przez zdobywanie i sprawowanie władzy państwowej. Wynika stąd, że rolą tych właśnie organizacji jest konsolidacja, i reprezentowanie – w drodze demokratycznych wyborów – interesów określonej grupy społeczeństwa. Wydaje się więc, że to nie knajpa, czy kanapa, powinny być miejscem zakładania partii politycznych, ale środowisko w którym dochodzi do zderzenia interesów lokalnych władz z interesami lokalnych pracowników, mieszkańców, itp. To tu, a nie w zaciszu gabinetów, powinny wykluwać się programy polityczne.

Demokratyczne systemy są tym bardziej funkcjonalne, im lepiej partie: …  c/ są zdolne do kojarzenia rywalizacji o władzę i wpływy w państwie i międzypaństwowych instytucjach, z umiejętnością negocjowania, zawierania kompromisów, współdziałania w kwestiach, w których interesy szerszych odłamów społeczeństwa bądź całego narodu są zgodne. No i mamy w ten sposób kompendium wiedzy, z której, jak dotąd, nie potrafimy lub nie chcemy korzystać. W efekcie następuje całkowite zerwanie oczekiwań członków danej partii z dążeniami jej liderów i komplikacje podobne do obecnych. To tyle teorii.

Czy zatem w praktyce możliwe jest, że ponownie „z kapelusza” wyskoczą nam liderzy, którzy założą kanapowe stowarzyszenia, albo nawet partie, potem dobiorą sobie, „według wzrostu i zarostu”, baronów w poszczególnych województwach, a baronowie rozpoczną zaciąg do potulnego elektoratu wyborczego? Oczywiście, że tak, jest to możliwe, i to jeszcze wiele razy. Bo komu przyjdzie do głowy, że nowe programowo partie powinny tworzyć się od dołu, czyli np. w dzielnicach biedy, gdzie w prawie stuletnich kamienicach, często jeszcze nie skanalizowanych, mieszkają najbiedniejsi?

Nikt też nie wpadnie na pomysł, aby partie – a nie związki zawodowe, które dbają tylko o siebie – zakładać w miejscach pracy, przed urzędami pracy wypełnionymi bezrobotnymi, w poczekalniach i szpitalach zapełnionych chorymi oczekującymi na pomoc, a nawet w szkołach i uczelniach, które nie mają nic do zaoferowania poza sprzedaniem „papierów na nikomu niepotrzebną mądrość”. Nadal więc „ciemny lud” będzie siebie dopasowywał do tego polityka, który najwięcej „nawija makaron na uszy”. A, że kukizów nam nie brak to będzie „goło i wesoło”…


https://pragaprzewodnik.files.wordpress.com/2010/05/dost-bylo-kokotu1.jpg?w=450&h=438
.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz