http://static3.depositphotos.com/1003846/175/i/950/depositphotos_1759653-Sexy-Mrs-Santa-Claus.jpg
Ten tekst przeznaczony jest dla osób o wyjątkowo mocnych nerwach, dlatego publikuję go po świętach i dlatego też nie powinny go czytać osoby w wieku poniżej 40+ ponieważ grozi to nieodwracalnym szokiem układu nerwowego. Czy można bowiem wyobrazić sobie, że była kiedyś kraina (no może niekoniecznie mlekiem i miodem płynąca) w której "urzędowy" Mikołaj praktycznie przychodził do wszystkich? W PRL, bo o takim kraju będzie mowa, każdy obywatel miał swoje wyznaczone miejsce wynikające z miejsca pracy, lub zamieszkania.
A skoro pracować musieli wszyscy, to i dobrobyt wylewał się ze wszystkich domostw, drzwiami i oknami. I jak to bywa w różnorodnych rodzinach, tam gdzie dobrobyt nie wylewał się oknami, tam np. przez te same okna, w popłochu uciekali domownicy przed pijaną głową rodziny zdążającą do domu w stylu "powrót taty z pracy". Większych problemów w PRL raczej nie było. To zresztą i tak skrajne przypadki, na ogół więc do większości domów w czasie wigilii Mikołaj zdążał z prezentami, a nie z rózgą.
Nie jest też tajemnicą, że w PRL Mikołaj trafiał do ludzi z różnych sfer i środowisk. Do maluchów przychodził do domu, nieco większe dzieci otrzymywały prezenty w szkole, w domu, albo u rodziców w pracy, jednak najczęściej nie było "albo", bo prezenty odbierano we wszystkich możliwych miejscach. O dorosłych pracujących nie wspomnę, bo ten, i tylko ten zwyczaj organizowania ceremonii Mikołajkowych, co prawda w szczątkowej formie, przetrwał do dzisiaj, głównie w firmach korporacyjnych.
W PRL Mikołaj przychodził także do emerytów i rencistów, którzy w tym celu byli zapraszani do swojego ostatniego miejsca pracy. Mikołaj był szczodry, seniorom z reguły fundował uroczysty i wystawny obiad, z t.zw. "częścią artystyczną", w której rozdawał nie tylko prezenty i słodycze, ale zimowe zapasy żywnościowe, zapomogi, nagrody pieniężne, a nawet odznaczenia i ordery państwowe. Te ostatnie, zwane "chlebowymi", były szczególnie cenione przez emerytów, bo stanowiły finansowy dodatek (od 25 do 100%) do świadczenia emerytalnego.
Jak to się ma do obecnych świadczeń "wypłacanych" byłym pracownikom można ocenić na przykładzie pracownika, któremu kilka miesięcy temu pracodawca zamiast wypłacić należną pensję odrąbał maczetą dłoń, poderżnął gardło, i wyrzucił go do rowu. Do łagodniejszych form stosowanych przez pracodawców jest unikanie zatrudniania osób powyżej 40+, a śmiertelnym grzechem jest utrzymywanie stałego stosunku pacy z pracownikiem w wieku przed i emerytalnym.
PRL-owski Mikołaj był miłym gestem dla emerytów mających chęć odwiedzenia ze swoimi pociechami byłego miejsca pracy i pokazania im, gdzie pracowali ich dziadkowie. Jednak głównym mecenasem emerytów był powszechnie rozumiany system opieki społecznej. Emeryt na długo przed wkroczeniem w wiek emerytalny był "oczkiem w głowie" pracodawcy, starano się więc wyśrubować pensję do maksymalnych granic, mając świadomość, że to będzie decydowało o wysokości emerytury.
Nie tylko zresztą gratyfikacje rzeczowe, czy finansowe płynęły wartkim strumieniem w kierunku emerytów, bo mieli oni także pełny dostęp do wszelkich świadczeń socjalnych (wczasy, sanatoria, służba zdrowia) serwowanych na wysokim poziomie. Wynikało to z faktu, że prawie każdy większy zakład dysponował własnym zapleczem socjalnym w postaci ośrodków wczasowych, poradni zdrowia, a nawet wyspecjalizowanych placówek służby zdrowia i przyzakładowych szpitali.
Pozostający w cieniu emerytów czynni pracownicy też nie mieli źle. Zbliżający się koniec roku zawsze był dobrą okazją do podwyżki wynagrodzenia, przyznania nagrody pieniężnej, no i oczywiście trzynastki, czternastki, a czasem nawet czegoś więcej. Dyrekcja lubiła sobie sprawiać prezenty gwiazdkowe, a więc przy okazji ochłapy dostawały się także "pracującemu ludowi miast i wsi". Podwyżki to był w ogóle odrębny temat (do którego bardziej szczegółowo wrócę w kolejnym poście) określony odpowiednimi przepisami.
Pracownik nie mógł otrzymywać więcej podwyżek niż dwie w roku, aby jednak utrzymać stan załogi - bo najszybszym wręczeniem sobie podwyżki była zmiana pracy! - uciekano się do t.zw. okazyjnych podwyżek, np. podczas świąt państwowych i branżowych, czy z powodu przekroczenia planu kwartalnego. W sumie więc podwyżek w ciągu jednego roku mogło być maksymalnie od 5 do 7. Przepisy nakazywały też podwyższanie wynagrodzenia tym pracownikom, którzy z różnych względów nie otrzymywali podwyżek przez okres dwóch lat.
.