sobota, 27 grudnia 2014

PeeReLowski Mikołaj przychodził do wszystkich ...

http://static3.depositphotos.com/1003846/175/i/950/depositphotos_1759653-Sexy-Mrs-Santa-Claus.jpg




Ten tekst przeznaczony jest dla osób o wyjątkowo mocnych nerwach, dlatego publikuję go po świętach i dlatego też nie powinny go czytać osoby w wieku poniżej 40+ ponieważ grozi to nieodwracalnym szokiem układu nerwowego. Czy można bowiem wyobrazić sobie, że była kiedyś kraina (no może niekoniecznie mlekiem i miodem płynąca) w której "urzędowy" Mikołaj praktycznie przychodził do wszystkich? W PRL, bo o takim kraju będzie mowa, każdy obywatel miał swoje wyznaczone miejsce wynikające z miejsca pracy, lub zamieszkania. 


A skoro pracować musieli wszyscy, to i dobrobyt wylewał się ze wszystkich  domostw, drzwiami i oknami. I jak to bywa w różnorodnych rodzinach, tam gdzie dobrobyt nie wylewał się oknami, tam np. przez te same okna, w popłochu uciekali domownicy przed pijaną głową rodziny zdążającą do domu w stylu "powrót taty z pracy". Większych problemów w PRL raczej nie było. To zresztą i tak skrajne przypadki, na ogół więc do większości domów w czasie wigilii Mikołaj zdążał z prezentami, a nie z rózgą.   


Nie jest też tajemnicą, że w PRL Mikołaj trafiał do ludzi z różnych sfer i środowisk. Do maluchów przychodził do domu, nieco większe dzieci otrzymywały prezenty w szkole, w domu, albo u rodziców w pracy, jednak najczęściej nie było "albo", bo prezenty odbierano we wszystkich możliwych miejscach. O dorosłych pracujących nie wspomnę, bo ten, i tylko ten zwyczaj organizowania ceremonii Mikołajkowych, co prawda w szczątkowej formie, przetrwał do dzisiaj, głównie w firmach korporacyjnych. 


W PRL Mikołaj przychodził także do emerytów i rencistów, którzy w tym celu byli zapraszani do swojego ostatniego miejsca pracy. Mikołaj był szczodry, seniorom z reguły fundował uroczysty i wystawny obiad, z t.zw. "częścią artystyczną", w której rozdawał nie tylko prezenty i słodycze, ale zimowe zapasy żywnościowe, zapomogi, nagrody pieniężne, a nawet odznaczenia i ordery państwowe. Te ostatnie, zwane "chlebowymi", były szczególnie cenione przez emerytów, bo stanowiły finansowy dodatek (od 25 do 100%) do świadczenia emerytalnego.  

  
Jak to się ma do obecnych świadczeń "wypłacanych" byłym pracownikom można ocenić na przykładzie pracownika, któremu kilka miesięcy temu pracodawca zamiast wypłacić należną pensję odrąbał maczetą dłoń, poderżnął gardło, i wyrzucił go do rowu. Do łagodniejszych form stosowanych przez pracodawców jest unikanie zatrudniania osób powyżej 40+, a śmiertelnym grzechem jest utrzymywanie stałego stosunku pacy z pracownikiem w wieku przed i emerytalnym.  

    
PRL-owski Mikołaj był miłym gestem dla emerytów mających chęć odwiedzenia ze swoimi pociechami byłego miejsca pracy i pokazania im, gdzie pracowali ich dziadkowie. Jednak głównym mecenasem emerytów był powszechnie rozumiany system opieki społecznej. Emeryt na długo przed wkroczeniem w wiek emerytalny był "oczkiem w głowie" pracodawcy, starano się więc wyśrubować pensję do maksymalnych granic, mając świadomość, że to będzie decydowało o wysokości emerytury. 


Nie tylko zresztą gratyfikacje rzeczowe, czy finansowe płynęły wartkim strumieniem w kierunku emerytów, bo mieli oni także pełny dostęp do wszelkich świadczeń socjalnych (wczasy, sanatoria, służba zdrowia) serwowanych na wysokim poziomie. Wynikało to z faktu, że prawie każdy większy zakład dysponował własnym zapleczem socjalnym w postaci ośrodków wczasowych, poradni zdrowia, a nawet wyspecjalizowanych placówek służby zdrowia i przyzakładowych szpitali.


Pozostający w cieniu emerytów czynni pracownicy też nie mieli źle. Zbliżający się koniec roku zawsze był dobrą okazją do podwyżki wynagrodzenia, przyznania nagrody pieniężnej, no i oczywiście trzynastki, czternastki, a czasem nawet czegoś więcej. Dyrekcja lubiła sobie sprawiać prezenty gwiazdkowe, a więc przy okazji ochłapy dostawały się także "pracującemu ludowi miast i wsi". Podwyżki to był w ogóle odrębny temat (do którego bardziej szczegółowo wrócę w kolejnym poście) określony odpowiednimi przepisami. 


Pracownik nie mógł otrzymywać więcej podwyżek niż dwie w roku, aby jednak utrzymać stan załogi - bo najszybszym wręczeniem sobie podwyżki była zmiana pracy! - uciekano się do t.zw. okazyjnych podwyżek, np. podczas świąt państwowych i branżowych, czy z powodu przekroczenia planu kwartalnego. W sumie więc podwyżek w ciągu jednego roku mogło być maksymalnie od 5 do 7. Przepisy nakazywały też podwyższanie wynagrodzenia tym pracownikom, którzy z różnych względów nie otrzymywali podwyżek przez okres dwóch lat. 
.

niedziela, 21 grudnia 2014

Teoretyczne państwo Tuska


https://encrypted-tbn3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRYtc0EZqBHTlN6E9pj6XbFgjtoodAW3DBPJvnwsjyd4CCJvLuQ


W podłódzkim Makowie petent, niezadowolony z obsługi pracownic lokalnego MOPS-u, podpalił dwie urzędniczki. Dla pewności uciekając z płonącego pomieszczenia przytrzymał drzwi, aby jego ofiary nie mogły uciec. Nie uciekły. Zginęły. Prawie w tym samym czasie, w innym miejscu, inny MOPS, spowodował odebranie sześciorga dzieci nieobecnym w domu rodzicom. W obu przypadkach głównym motywem były niewłaściwe relacje pomiędzy urzędnikami państwowymi, pracownikami MOPS, i podsądnymi /podopiecznymi. Bliższych szczegółów jednak nie znamy i chyba nie poznamy.

Przyjęło się tymczasem, że „upierścienione” (czyt. obwieszone złotem) urzędniczki, załatwiają sprawy z za biurka, nawet nie ruszając swoich opasłych dolnych części pleców. Podejmują decyzje pochopne, nieprzemyślane, i świadczące o braku kompetencji, a za wszystko i tak płaci podatnik. Z wstępnych ustaleń wynika, że schorowany psychicznie 62-latek podpalił urzędniczki, bo prawdopodobnie oczekiwał skierowania go do Domu Opieki Społecznej. To jeszcze można usprawiedliwić, bo może petenta nie było stać na łapówki, albo po prostu teoretyczne państwo Tuska zrobiło z niego szkodliwego wariata.

Drugi przypadek jest jednak poważniejszy. Decyzją MOPS i sądu odebrano dzieci, ponieważ rodzice … byli zapracowani wykańczaniem budowanego przez siebie nowego domu. Jak by tego było mało, sześcioro rodzeństwa rozdzielono. Wydaje się, że w ten sposób teoretyczne państwo konsekwentnie wychowuje sobie armię obywateli, którzy nie będą mieli skrupułów w ocenie tego, kogo i za co podpalać. No cóż: Polacy! Nic się nie stało! To przecież się dzieje na okrągło.

I chociaż nadal nie wiemy co się stało w obu dramatycznych przypadkach to władza już wie. Władza uchwali nowe przepisy, oddzieli się kolejnymi kordonami od ludu, wprowadzi też: karty trudnych petentów, karty chipowe, specjalne bramki, monitoring, itp. bajery. Tym, że na to pójdą środki przeznaczone na pomoc ubogim nikt się już nie przejmuje …. No cóż w PRL władza jednak mniej się bała gniewu ludu … może dlatego, że tamten lud tak naprawdę nie miał o co się gniewać, wszyscy mieli mieszkania, pracę, pieniądze, tylko wódka i zagrycha była co chwila droższa … ;)  :)  :-D

O wiele prostsza jest natomiast druga sytuacja, gdzie władza, a właściwie podległe jej sądy (!) zdecydowały o odebraniu dzieci rodzicom. Tutaj nic nie trzeba zmieniać, rodzice przecież nie będą podpalali sadów … na razie.
.

piątek, 12 grudnia 2014

Sejm - parada kłamców i taksówkarzy?


http://nowa-stepnica.x25.pl/wp-content/uploads/2013/10/demokracja.jpg

Tak się złożyło, że na kilkanaście godzin przed zapowiadanym "marszem Kaczyńskiego" sytuacja powyborcza nie zmieniła się ani na jotę. Nadal nie wiadomo dlaczego po rzekomej awarii systemu informatycznego nie dokończono głosowania tradycyjnym liczeniem głosów, tylko - zapewne zgodnie z wcześniejszymi uzgodnieniami - przystąpiono do penetrowania raportów i worków z głosami. Nie daje się nawet ustalić najprostszych faktów jak n.p.: a/ Kto z nazwiska jest odpowiedzialny za zatwierdzenie projektu karty/broszury do głosowania, b/ Kto odpowiada za wydruk i rozprowadzenie wadliwych kart, c/ Kto odpowiada za nadanie kłamliwego spotu PKW, d/ Kto nie podjął decyzji o zabezpieczeniu siedziby PKW, e/ Kto wydał polecenie zatrzymania dziennikarzy i doprowadzenia ich do sądu, f/ Kto wydał polecenie uniewinnienia dziennikarzy i ich przeproszenia, g/ Kto zdecydował o zakłóceniu wyborów poprzez wprowadzenie kontrolerów NIK do siedziby PKW, itd., itd., ... 


Tych "ktosiów", łatwych przecież do ustalenia w ciągu kilku minut, a jednak pieczołowicie skrywanych do tej pory, jest tyle, że trudno nie dopatrywać się tożsamości "ktosia" z teoretycznym państwem, które opisał b. minister Sienkiewicz, i krajem, gdzie tylko h..., d..., i kamieni kupa. To powoduje, że afera wyborcza (nazywana też "ordynarnym przewałem") mimowolnie kojarzy się z katastrofą Smoleńską. Bo przecież, gdyby ten sam "Ktoś" chciał wyjaśniać, a nie zaciemniać, to tak jak w katastrofie lotniczej, gdzie wystarczyło by wziąć za dupę np. kontrolera lotu z Okęcia, aby cały misterny łańcuszek kilkudziesięciu winowajców zaczął się pięknie rozsypywać, tak i w aferze wyborczej można by było wrzucić do aresztu wydobywczego np. drukarza, który wydrukował wadliwe karty wyborcze. Nikt tego jednak nie zrobił. Można nawet podejrzewać, że mityczny "Ktoś" tylko patrzył i zacierał ręce. 
     

W zamian za wyjaśnienia, których domagają się przedstawiciele wszystkich opcji politycznych, oraz grup społecznych, rozkręcono aferę "podróży sejmowych". Media więc karmią naiwnych wmawiając im "dziecko w brzuch" i tworząc przeróżne, sprzeczne ze sobą kłamstwa. A przecież można było po prostu powiedzieć prawdę. Bo co złego by się stało gdyby poseł, minister, i marszałek w jednym przyznał, że kwoty wyasygnowane na działalność w powyższym zakresie są niewystarczające i dlatego, być może w niewłaściwy sposób korzystał z ryczałtów za benzynę, i ochrony BOR? Taki zarzut niegospodarności nie nadawał by się nawet do rozpatrzenia w trybie administracyjnym. Zarzut kłamstwa i oszustwa jest już zarzutem ściganym z urzędu.       


Podobnie by było, gdyby b. premier D. Tusk przyznał, że w obawie o planowane rozruchy (graniczące z próbami podpalenia Polski) upoważnił min. Sienkiewicza do rozmowy z prezesem Belką. Nawet przyznanie, że niektóre mocarstwa europejskie (i światowe) obawiają się przejęcia władzy przez antysystemowe partie prawicowe i dlatego rząd podejmuje nadzwyczajne środki, prawdopodobnie także by nie zmieniło opinii "ciemnego luda" o rządzie, który "wybiera mniejsze zło". Można też zrozumieć sytuację, gdy szef służb specjalnych spotyka się z ministrem rządu w sprawie podległego resortu, bo to może negatywnie odbijać się na gospodarce i stosunkach społecznych. Natomiast trudno zrozumieć to, że wszystkie wym. wyżej "nieprawidłowości" zostają skrzętnie zamiatane pod dywan. 


Czy demonstracja - bo tak trzeba nazwać jutrzejszy marsz - jest konieczna i potrzebna? No cóż wydaje się, że skoro przez prawie osiem lat wszystkie sprawy są wyciszane nawet na poziomie władzy sądowniczej -  nieprawidłowo i celowo chyba podporządkowanej strukturalnie władzy wykonawczej - to i protestującym nie pozostaje nic innego jak wyjść na ulice i tam policzyć się. Szkoda tylko, że dzieje się to przy okazji "13 Grudnia", daty dwuznacznej, bo nadal odmiennie rozumianej przez skrajne opcje polityczne. Dla jednych jest to data zwycięstwa dyktatury Jaruzelskiego nad prawie 10 milionowym związkiem zawodowym, dla innych, na odwrót, jest to przywrócenie porządku w państwie sparaliżowanym t.zw. "Karnawałem Solidarności".
.

środa, 10 grudnia 2014

Poseł, minister, i marszałek w jednym?

Jak było do przewidzenia dożynany poseł Hofman brzydko się chwyta zapowiadając twardą "Obronę Częstochowy". Na wstępie więc pojawił się problem t.zw. "kilometrówek" z których w sposób nieuzasadniony mieli korzystać także inni posłowie, m.in. obecny marszałek sejmu. Ta sytuacja przypomina o największej luce w Konstytucji Rzeczypospolitej Polski. Okazuje się bowiem, że obecny system polityczny, rozumiany głównie przyjętym monteskiuszowskim trójpodziałem władz, mało ma wspólnego z klasycznymi demokratycznymi rozwiązaniami.

Według uproszczonej definicji, wyrażonej m.in w Konstytucji RP art.10, p. 1 i 2, trójpodział władz to równoważny udział władzy: wykonawczej, ustawodawczej, i sądowniczej. Wadą polskiego rozwiązania jest jednak brak regulacji prawnych, cyt.: „rozdzielających funkcje ministra (władza wykonawcza) od mandatu posła (władza ustawodawcza).”. zob. np. strona:http://pl.wikipedia.org/wiki/Podzia%C5%82_w%C5%82adz
Wynika z tego, że niezawisłe sądy są nadal w znaczącej części (np. ścieżka awansów i kariery zawodowej) podporządkowane ministrowi sprawiedliwości, premierowi, oraz prezydentowi.

Użycie wyrażenia „nadal” jest konsekwencją tego, że: „Mała Konstytucja z 1992 – Ustawa Konstytucyjna z dnia 17 października 1992 r. o wzajemnych stosunkach między władzą ustawodawczą i wykonawczą Rzeczypospolitej Polskiej oraz o samorządzie terytorialnym.”http://pl.wikipedia.org/wiki/Ma%C5%82a_Konstytucja_z_1992w prawdzie zniosła niektóre przepisy obowiązujące od 1952 r., a więc jeszcze w PRL, jednak pominęła zasadnicze kwestie rozdzielenia władzy sądowniczej i wykonawczej. Po wielu konfliktach politycznych i trzykrotnej nowelizacji została zastąpiona obecną Konstytucją obowiązującą od 17.10.1997 r.

W praktyce oznacza to, że orzecznictwo sądowe, jak i cały wymiar sprawiedliwości jest uzależniony od władzy wykonawczej. Nikt rozsądny nie zaprzeczy też, że skoro do wszystkich pozostałych najwyższych organów władzy sądowniczej – jak np. trybunały, sąd najwyższy i apelacyjny, prokurator generalny, rzecznicy praw, i itp. instytucje nadzorujące i kontrolne – kandydatów zgłasza, zatwierdza, powołuje i odwołuje władza wykonawcza, czyli politycy, to z całym naszym systemem demokratycznym jest tak jak to opisał były już, na szczęście, minister rządu RP Nr 3.

Jak widać, pomimo 25 lat rzekomej „wolności, równości, i niepodległości” władza nadal jest skupiona w rękach czterech osób (n.b. w Chinach w przeszłości na podobnej zasadzie funkcjonowała „Banda czworga”), które w zasadzie decydując o składzie najważniejszych instytucji w państwie, decydują także o kluczowych priorytetach państwa. W normalnych demokratycznych państwach na czas wyborów władzę przejmuje najwyższy komisarz (n.p. przewodniczący PKW) przeprowadzający wybory, a prezydent i reszta z czworga osób mogą co najwyżej wejść pod stół i odszczekiwać swoje pogróżki pod adresem wyborców. U nas nadal jest odwrotnie.

Kolejny problem, jaki stanął przed PO, czyli „rozliczenie posła, ministra, i marszałka Sikorskiego” jest więc w zasadzie nierozwiązywalny, bo władza przezornie wyłączyła Radę Ministrów i Sekretarza stanu z zakazu „pełnienia innych ważnych funkcji w państwie”. Efekt bilokacji, dotychczas przypisywany wyłącznie posłom PiS, wyraźnie wyłania się z wyjaśnień związanych z tajemniczym wykorzystywaniem pojazdów służbowych przez posła, ministra, i marszałka w jednym. Marszałkowi możemy więc nagwizdać do odbytu, bo jak widać tu nawet sądy, czy nowe wybory nie pomogą.

O tym, aby władze – zgodnie z przytaczaną wyżej definicją trójpodziału – wzajemnie się kontrolowały, nawet nie ma co marzyć. Zrobiono przecież wszystko, aby całą władzę sądowniczą ubezwłasnowolnić, i tak trwać ma! A skoro tak, to już wiadomo, że nowym tematem wykorzystywania służbowych pojazdów przykryje się „Marsz 13 grudnia”, marsz zagrażający obecnej władzy. Nadal więc będziemy oglądać obrazki, gdy posłowie i członkowie rządu – pokazując nam środkowy palec – będą reprezentowali te same interesy teoretycznego państwa, co to h. d. i kamienie 

W tym jednym konkretnym przypadku posła /marszałka sejmu, trudno jednak nie zauważyć, że skoro zasadniczo zmieniają się zakresy uprawnień i obowiązków posła, który został wybrany marszałkiem sejmu, to i zasadniczo powinny ulec zmianie świadczenia dodatkowe? Może więc zamiast "kilometrówek" przyznać marszałkowi wyższy fundusz reprezentacyjny? W tym akurat przypadku jest to wyjątkowo dobrze uzasadnione 
..

piątek, 5 grudnia 2014

Marsz 13 grudnia - słuszny, czy nie?

Od wyborów minęło już kilka tygodni, ale nadal nie ma wniosków ze skandalu podważającego wiarę w demokratyczny system państwa. Wprawdzie w ekspresowym tempie – i raczej w trosce o własny interes – pan prezydent uzupełnił skład Państwowej Komisji Wyborczej zapowiadając jednocześnie nowelizację kodeksu wyborczego. Nowelizację przygotowuje Kancelaria Prezydenta. O wytypowanym wcześniej głównym winnym, czyli systemie informatycznym, „który się zbiesił” na czas wyborów na razie cicho, bo widać wyraźnie, że za dużo jest umoczonych w nim osób. Jednak wszystkie te zamiary niczego nie załatwią. 


Już pobieżny wgląd i ocena przebiegu wyborów wskazują, że najdelikatniejsze określenie tego najważniejszego aktu demokratycznego to dziadostwo, pasujące idealnie do teoretycznego państwa, gdzie h… d… i kamienie. Powyższą ocenę potwierdza zresztą główny guru reżimowych – albo jak kto woli „resortowych” – mediów Tomasz Lis, w swoim programie "Na Żywo", co można odsłuchać tutaj:
http://anzai.blog.onet.pl/files/2014/12/5.12-Lis-pyta-kasjerka.mp3

Dla pana T. Lisa 7 dniowe liczenie głosów nie oznacza, że ktoś sfałszował wybory, tak jak i długie liczenie zakupów przy kasie nie dowodzi oszustwa. No i myli się pan, panie Tomaszu Lis. Długie liczenie w jednym i drugim przypadku jest właśnie najlepszym dowodem oszustwa. Pan nie robi codziennych zakupów, więc nie ma pan pojęcia co się dzieje w trakcie „dłuższego liczenia” tego co pan kupił. Często bowiem zdarza się nam, że wrzucamy jakiś artykuł do koszyka zakupów, a potem przy kasie okazuje się, że cena jest wyższa.

Co się zatem dzieje, że po drodze od regału do kasy cena produktu wzrosła. Ano, najczęściej jest to splot różnych okoliczności, bo: a/ mogła się skończyć promocja, i być może zaraz za kupującym pojawiał się pracownik sklepu wymieniający cenę, b/ ktoś przestawił cenę, albo odłożył produkt w niewłaściwe miejsce, c/ sprzedawca (albo wystawca towaru) pomylił się, … itd., itp., Nie będę zresztą zdradzał tajemnicy zawodowej. W każdym razie wina sprzedającego jest oczywista. Ale na tym nie koniec. No, bo co robi sprzedający? Ano właśnie to czego pan, panie Tomaszu Lis, nie wie.

Z reguły bowiem, gdy pan stoi przy kasie czekając albo na zakończenie liczenia, albo na kierownika kas, to w tym samym czasie sprzedawca uwija się, aby zatrzeć ślady, czyli usunąć starą i wstawić aktualną cenę. Jeżeli to się uda zanim pan, panie Lis nie zdenerwuje się i nie zażąda kontaktu z przełożonym kas, to sytuacja radykalnie zmienia się na pana niekorzyść. W tym momencie został pan właśnie oszukany, bo przybyły kierownik kas wyjaśni panu to co wymieniłem wyżej w pkt. a-c.

Problem jest więc dokładnie taki sam, jak przy liczeniu głosów wyborczych, nikogo nie interesuje jakie procedury zawiniły, że cena produktu w regale jest inna pd tego samego produktu przy kasie. Na poziomie sporu kupujący-sprzedający jest pan na przegranej pozycji (oczywiście można to wygrać w postępowaniu odwoławczym, czy sądowym, ale tego też nie będę zdradzał), bo nie potrafi pan udowodnić, że ktoś zmienił cenę, w czasie, gdy pan oczekiwał na policzenie rachunku.

Zdarzają się klienci, potrafiący z aparatem w ręku zarejestrować fałszowanie ceny przez sprzedawców, i udowodnić tym sposobem swoją rację, ale niestety takiej możliwości nie daje regulamin wyborów. Marsz 13 grudnia wydaje się więc uzasadniony i chyba nieunikniony. Dlaczego? Na to pytanie chyba dokładnie odpowiedział sam zainteresowany Tomasz Lis. Poniżej przytaczam krótki fragment innej jego wypowiedzi:
http://anzai.blog.onet.pl/files/2014/12/5.12-Lis-o-marszu-i-wyborach.mp3


Całość można odsłuchać tutaj:
http://audycje.tokfm.pl/audycja/117
po kilknięciu: Poranek – Tomasz Lis, …

W tym kontekście wypada podsumować niezwykle emocjonalną i chaotyczną wypowiedź pana Lisa. Otóż tylko na podstawie danych z Wikipedii można wysnuć wniosek, że zarówno pan Lis jak i jego żona, będąc od ponad 20 lat faktycznymi pieszczochami i beneficjentami mediów państwowych mają niepodważalne prawo krytykować i potępiać wszelkie próby przejęcia władzy w mediach publicznych, tylko co to ma wspólnego z prawdziwą i rzeczywistą publicystyką?
.

czwartek, 27 listopada 2014

Zawsze jest winny komputer ...

Padł system informatyczny PKW! Dramat! Od ponad 40 lat komputery zaczęły się wdzierać do do biur i zakładów pracy wypierając całe armie "liczykrupów" w okularach i zarękawkach. Gdy komputery na początku lat 90' ub.w. zadomowiły się także w miejscach pracy na pozór nie mających nic wspólnego z cyfryzacją zaczął się dramat ludzki. Prawdopodobnie każdy z nas, zmuszony do klepania klawiatury, pamięta co się robiło, gdy w jakimś momencie komputer "nie chciał nas słuchać". Najczęściej, aby nie wydało się, że coś zepsuliśmy, zwalało się wszystko na komputer. 


I nic to, że informatyk po przejrzeniu np. "historii zdarzeń" wiedział co "gdzie, jak i kiedy" się działo, bo informatyk to też człowiek i jemu też się to samo zdarzało. Okazuje się, że po prawie 4 dziesięcioleciach nic się nie zmienia. W czasie wyborów bowiem wszystko było O.K. tylko ten cholerny komputer, a właściwie nawet cały system informatyczny spowodował, że zawalił się cały domek z kart. Domek z kart w zasadzie budowany na jednej fałszywej definicji, że karta to broszurka złożona z kilku ... kart. Oczywiście potem - aby zakryć najważniejszą wpadkę - posypały się inne argumenty, i kontry, ale fakt pozostaje faktem. 


Co się zmieniło po upływie tygodnia od zakończenia wyborów? Właściwie nic. PKW nadal nie panuje nad sytuacją i gubi się nawet podczas ogłaszania oficjalnych komunikatów, testowany system informatyczny nadal nie drukuje zbiorówek, kodeks wyborczy nadaje się do poprawienia, winni dopuszczenia wadliwych instrukcji i kart do głosowania nadal działają, itd., itd., ... Prezydent odbywa kolejną naradę z konstytucjonalistami, ale wynika z niej totalna bzdura jakoby nie było możliwości nie tylko powtórzenia zmanipulowanych wyborów. ale chociażby poprawienia wadliwego kodeksu wyborczego. No cóż, mylić się jest rzeczą ludzką, ale trwać w błędzie to już grzech wielki ...



http://i.iplsc.com/-/00012N6X6UQ4EPBG-C209.jpg

 
W takim stanie wchodzimy w drugi etap wyborów, etap ważniejszy w sensie procedury wyborczej, bo będziemy głosować nie na osoby znane z bezpośredniej działalności, ale na osoby znane z przebiegu kampanii wyborczej. Można więc spodziewać się, że części wyborców te kandydatury nie spodobają się. A tymczasem nadal nie ma systemu umożliwiającego analizę t.w. "głosów nieważnych". Wyborca totalnie nieświadomy, który np. myśli, że w kraju nadal panuje Gomułka, a władzę ma PZPR jest traktowany na równi z wyborcą któremu nie przedstawiono rzeczowej oferty, i który zdecydował się na świadome oddanie głosu nieważnego.     


Całości dopełnia nieodpowiedzialna postawa najważniejszych osób w państwie - od prezydenta i premiera RP, poprzez sędziów sądów i trybunałów, aż do liderów partyjnych - które zamiast tonować sytuację, i próbować oceniać przyczyny powstałych nieprawidłowości próbują zakrzyczeć i zatupać wszelkie nieprawidłowości. Wydaje się, że bezpowrotnie stracono czas pomiędzy I a II etapem wyborów, który można było wykorzystać dla usunięcia chociażby najpoważniejszych błędów zawartych w kodeksie wyborczym.    


Nie ulega przecież wątpliwości, że kodeks wyborczy jest wysoce wadliwy (dla przykładu podaję jeden z 6 artykułów jakie moim zdaniem powinny być niezwłocznie poprawione). 
Art. 230.
§ 6. Przewodniczący okręgowej komisji wyborczej przekazuje niezwłocznie dane z protokołu dotyczące liczby głosów ważnych i głosów ważnych oddanych na każdą listę kandydatów oraz liczbę głosów ważnych oddanych na poszczególnych kandydatów z każdej z tych list do Państwowej Komisji Wyborczej, w sposób przez nią ustalony, za pośrednictwem sieci elektronicznego przesyłania danych, szczegóły tutaj:
http://pkw.gov.pl/g2/oryginal/2014_09/419f40ac26269ae09cc176b2c9c73303.pdf


Poprawienia wymaga także sposób liczenia głosów. Wiadomo bowiem, że nadal FAŁSZOWANE są podstawowe wyniki uzyskiwane w Obwodowych Komisjach Wyborczych. Wydaje się, że nie powinno być żadnych przeszkód dla audiowizualnej rejestracji wyborów i liczenia głosów w formie powszechnej publikacji nagrań "On Line" w sieci, a tymczasem, dla teoretycznego państwa, gdzie h., d. i kamieni kupa, jest to NIEMOŻLIWE. Potrafimy np. całodobowo obserwować życie bocianów w gnieździe, ale nie chcemy ujawniać przebiegu pracy komisji wyborczych ... Trudno będzie w tych warunkach mówić o uczciwości i rzetelności wyborów.  
.

czwartek, 20 listopada 2014

Wybory przegrała PKW?

Coraz ciekawiej rozwija się afera związana z Państwową Komisją Wyborczą. Wprawdzie wczoraj do dymisji podał się sekowany od dłuższego czasu przewodniczący PKW Kazimierz Czaplicki, ale problem pozostaje nadal.

http://cdn21.se.smcloud.net/t/photos/t/362148/sekretarz-pkw-kazimierz-czaplicki_21360689.jpg

Początkowo wydawało się, że główny problem to jak zwykle chęć manipulowania wynikami wyborczymi. Bo przecież najłatwiej wyciąć, lub podać rękę komuś, kto stoi na granicy magicznego t.zw. "minimalnego progu". W ten sposób np. "życie polityczne" zakończyła najstarsza partia polityczna jaką była PPS Ryszarda Bugaja, największy blok AWS Mariana Krzaklewskiego, a wielokrotnie "po tyłku" dostawało nielubiane PiS Jarosława Kaczyńskiego. Wszystkim zabrakło "coś tam, coś tam" do pełni szczęścia. 


Byli też beneficjenci "cudów nad urną". 0,3 % wystarczyło partii BBWR, aby w 1993 r. przecisnąć się do sejmu, po wyborach w 1995 r. prezydencki stolec ponownie wygrał Wałęsa, ale po kilku godzinach przeliczono głosy jeszcze raz i wygrał ... Kwaśniewski. Sprawdziło się też powiedzenie, że ważne kto liczy głosy, bo w 2005 r. głosy liczyło PiS i ... wygrał Lech Kaczyński, potem liczyło PO i siedmiokrotnie ... przegrał Jarosław Kaczyński. Obecnych wyników jeszcze nie ma, ale już wiadomo, że np. ok. 0,6 % zabrakło Nowej Prawicy do obsadzenia stołków samorządowych. Jeszcze większe dramaty rozgrywały się, i rozgrywają na t.zw. listach wyborczych. 


To wszystko sprawia, że raz na kilka lat Państwowa Komisja Wyborcza staje się kimś ważniejszym od Boga, bo rozdaje władzę. A co PKW robi w międzyczasie? Według nich samych ciężko pracują licząc i kontrolując to co inni już wcześniej policzyli i skontrolowali. Według innych robią tylko dobre wrażenie, chociaż ostatnio coraz gorsze. Na temat kwalifikacji trudno się wypowiadać, bo w składzie PKW są sami sędziowie z kwalifikacjami nabytymi w czasach PRL. Jak można się domyślać z ich wypowiedzi na statystykę i informatykę reagują jak świnia na grzmoty podczas burzy. 


Podobnie rzecz wygląda z powoływanymi Okręgowymi i Obwodowymi Komisjami Wyborczymi. Nie sposób bowiem wymagać od "znajomych króliczka", pochodzących nieraz z t.zw. okazjonalnej "łapanki", umiejętności wykwalifikowanego urzędnika. Jeszcze gorzej jest na wyższych stanowiskach. Wydaje się, że budowanie składu PKW wyłącznie w oparciu o sędziów mija się z celem. Brakuje bowiem ważnych głosów doradczych z zakresu informatyki, statystyki, organizacji i zarządzania, ekonomii, itp. 


Jak wiadomo jednak wzajemny brak zaufania uniemożliwia sprawne tworzenie różnych struktur organizacyjnych, a nie stać nas na powielanie każdych stanowisk według odpowiedniego klucza partyjnego. To wszystko razem sprawia, że Polska utrwala swój obraz teoretycznego państwa, które nie istnieje, a wszystko to razem to h.. d... i kamieni kupa. 
.

piątek, 14 listopada 2014

Każdy ma wolny wybór

http://mm.salon24.pl.s3.amazonaws.com/eb/11/eb11d266c0c7df97783fe7fbb6bbbfe7,2,0.png

Za kilkadziesiąt godzin "ciemny lud" wybierze sobie to co już wcześniej wybrali "znajomi króliczka". W niektórych okręgach, całkowicie opanowanych przez futrzane królestwo wyborów nie będzie, bo zabrakło króliczków, a inni się boją. W innych już teraz wiadomo kto wygra. Wiemy też kto przegra, bo jak zwykle będą to ci, którzy chcieliby pójść i zagłosować, ale nie na króliczków ... a innych nie ma, bo w pień wycięci. Po wyrywkowym przejrzeniu kandydatur króliczków i "masy wypełniającej" opada wszystko, łącznie z "ręcamy".  


Wiadomo też, że nasi nowi wybrańcy nie będą gorsi od ostatnio odkrytych trzech utalentowanych posłów podróżniczków, bo przecież kasa napędza wszystko i wszystkich, a "brukselkę" trzeba wycisnąć do końca, póki się daje. A w sprawie słynnych już posłów PiS jak zwykle rozczarowuje postawa dziennikarzy, polityków i marszałka sejmu. O tym ostatnim nie warto pisać, bo wygląda to na agonię polityczną przedłużaną do zakończenia wyborów. Ale o pozostałych zdań kilka. 


Otóż przedwczoraj odznaczony redaktor pan J. Żakowski najbliżej dotarł do sedna sprawy, i dzisiaj rano podzielił się ze swoimi wątpliwościami, co można odsłuchać tutaj:
http://audycje.tokfm.pl/audycja/120
należy kliknąć "Poranek". Z wywodem wypada się zgodzić. Podobnie wtórują inni dziennikarze, lekko ewoluując w swoich poglądach od całkowitego zakazu wyjazdów aż do akceptacji wyjazdów ważnych. Problem tylko w tym, że prawdopodobnie ważność wyjazdów będą ustalali ci sami ludzie, którzy dopuścili do powstania biura turystycznego w sejmie.  


Może więc prościej by było dociążyć obowiązkami (wyjazdami zagranicznymi) osoby odpowiedzialne za kontakty zagraniczne? Wśród egzotycznych wyjazdów wypomina się np. delegację marszałka Borusewicza do Afryki w celu obserwacji powstających tam procesów demokratycznych. Wyjazd jak najbardziej słuszny. Ale w ślad za nim pan marszałek powinien swoją nabytą wiedzą podzielić się z innymi, np. ... Irakijczykami, Afgańczykami, nie wspominając np. krajach Ameryki Środkowej. 


Nie chodzi zresztą o osoby na najwyższych stanowiskach w państwie, także posłowie, pracownicy resortu spraw zagranicznych, a nawet radni, powinni jeździć na wszelkie imprezy w egzotycznych krajach. Powinni, bo przecież nawet konferencja w Australii np. na temat "wpływu faz Księżyca na potencję Aborygenów" też jest promocją Polski! I to trzeba wbić do łbów naszych wybrańców - każda promocja Polski to potencjalna możliwość nawiązania kontaktów zagranicznych, pod warunkiem, że obowiązki te zostaną wypełnione rzetelnie, a ich efekt da się przeliczyć np. na konkretne międzynarodowe umowy handlowe. 


Trudno jednak uwierzyć, że te proste zadania leżą w zasięgu naszych wybrańców, skoro dopiero po siedmiu latach, dochowaliśmy się byłego premiera, który nauczył się chodzić krokiem normalnym, a nie gibanym, potrafi iść z ręką, a nawet dwoma w kieszeniach, nie pajacuje przed kamerami, i może nauczy się kilku języków europejskich. Może też dochowamy się marszałka sejmu, któremu wprawdzie nie udało się posiąść manier dyplomaty, ale może nie będzie już "ćwierkał, fejsował, i robił łaskę". 


Miejmy też nadzieję, że może nasz prezydent. który jeszcze jest na etapie zdobywania umiejętności oczyszczania butów z gówna przed wejściem do pałacu, i sadzania tyłka dopiero jak zaproszeni goście usiądą, wyewoluuje się przed kolejnymi wyborami. Z tą nadzieją zapraszam do wybrania się na spacer podczas niedzielnych wyborów. 


czwartek, 13 listopada 2014

Posły na rodzinnym full wypasie delegacyjnym

Nareszcie koalicja znalazła doskonały lajk przedwyborczy, czyli wyjazdy posłów za granicę. Temat doskonały, bo po pierwsze: udało się złapać na spalonym trzech wrogich posłów (swoich pewno, by nie tknęli), a po drugie: na kilka dni przed wyborami, można obiecywać wyborcom nawet największe bzdury – np., że: kara dosięgnie posłów, zostaną sprawdzone wszystkie wyjazdy, zmieni się regulamin, itp., itd. – bo przecież wiadomo, że po wyborach wszystko wróci do normy, i wszyscy poza podpadniętymi będą zadowoleni.

Najważniejsze więc głowy w państwie „nawijają nam makaron na uszy” sprężając się w powyższym temacie, albo – jak pan prezydent – ubolewając nad tym, że akurat podczas świąt państwowych, odbywają się tak silne akcje protestacyjne.

http://l3.yimg.com/bt/api/res/1.2/3wNZqvOCz8DRgocvAa7ubw--/YXBwaWQ9eW5ld3M7Zmk9aW5zZXQ7aD0yODk7cT04NTt3PTUxMg--/http://media.zenfs.com/en-GB/video/video.euronews.com/83a7c3fe81d949f92391fb2cce42a394
Nikt jednak nie zastanawia się nad sednem sprawy, no bo gdyby posłowie byli ostrożniejsi, a właściwie ich żony nie piły ” z gwinta” w tak żenujący sposób, to proceder kwitł by nadal, a winowajcom można by w zasadzie tylko nagwizdać do odbytu. Wiadomo przecież, że wyłudzanie pieniędzy jest także ulubionym zajęciem posłów unijnych, i funkcjonuje jako dodatek do apanaży.

Mamy więc, nie tylko w temacie wyjazdów posłów, dużo krzyku i dużo piany, która gdzieś powinna ujść. A gdzie? No właśnie, idealne są wszelkie publiczne zgromadzenia podczas których trzeba pierw narozrabiać, a potem można przed kamerami nawijać co się chce. A marsze niepodległości, a także majowe święta, i niektóre ważne rocznice idealnie się do tego nadają, stając się przez to coraz bardziej agresywnymi. I chociaż próbujemy dopatrywać się w nich aktów chuligaństwa, a nawet bandytyzmu, to nie da się ukryć, że walki z policją są jednak zawsze wyrazem protestu przeciw panującej władzy.

Bo jak tu nie protestować skoro władza przy każdej okazji śmieje się obywatelom w oczy demonstrując swoją pogardę, butę, ignorancję, i arogancję? Posłowie niewątpliwie popełnili czyny paskudne, ale przecież tak postępują od dziesiątków lat prawie wszyscy ich koledzy wyjeżdżający w delegacje. Marszałek sejmu, także przecież mający „sporo za uszami”, jak za komuny obiecuje wprawdzie jakieś audyty, powołanie stanowiska d.s. antykorupcji (?), a nawet utworzenie specjalnej komisji sejmowej (wiadomo kasa!), ale jest to musztarda po obiedzie, i to obiedzie nad wyraz sytym. Prezes PiS proponuje, aby posłów PO sprawdzali posłowie PiS, a posłów PiS posłowie PO. Prokuratura już rączki zaciera. I tak bicie piany nie ustaje. A tymczasem …

Nie ulega wątpliwości, że posłowie w kwestii wykonywanych zadań i obowiązków podlegają także przepisom … Kodeksu Pracy, a z nich wynika, że pracownik /poseł ma obowiązek rozliczenia się z delegacji, a więc i z pobranych zaliczek. Bez trudu można by więc znaleźć osobę (w ostateczności jest to przecież kasjerka wydająca pieniądze) odpowiedzialną za wyjazdy posłów, gdyby taka intencja była … Jednak, jak wynika z wypowiedzi marszałka, do chwili obecnej takiej potrzeby nie widziano … a więc trudno mówić o w pełni świadomym oszustwie – jak wstępnie ocenia to prokuratura – gdy zasadności wyjazdów i pobierania zaliczek nikt nie kontrolował.

Można zresztą mieć pewność, że zaraz po zakończeniu kampanii afera zostanie, jak wcześniej inne, szybko zamieciona po dywan, bo przecież nikt nie będzie kopać pod Ewą Kopacz, ani tym bardziej, pod … Bronisławem Komorowskim. Chwalenie się, że posłom grozi 8 lat kary pozbawienia wolności jest więc typową kiełbasą wyborczą. Posłom nic nie grozi, bo trudno mówić chociażby o wyłudzeniu (n.b. pieniądze zwrócili) jeżeli był to powszechnie akceptowany przez przełożonych proceder. Już teraz można przewidzieć, że po wyborach sprawa zostanie umorzona, chociażby ze względu na czyn o znikomej szkodliwości społecznej. :-D

Nie da się też sięgnąć do wcześniejszych o wiele bardziej ekscytujących publisię zagranicznych wojaży, np. marszałkini Grześkowiak, spędzającej większość czasu w ciepłych krajach, bo wszelkie świadczenia pracownicze ulegają przedawnieniu po 3 latach. A przecież można było inaczej. Jak wynika z definicji systemu panującego w Polsce, jest on oparty na trójpodziale władzy, zakładającym m.in. … wzajemną kontrolę!!! Nic złego by się nie stało, gdyby prawidłowość pobierania zaliczek skontrolowała np. władza sądownicza w postaci przedstawicieli Trybunału Stanu, lub władza wykonawcza jaką jest pan prezydent, pani premier i prokurator generalny.

Zastanawia też to, że do tej pory nie tylko stosownych czynności nie podjęły NIK, lub CBŚ, będące rzekomo niezależnymi organami kontrolnymi, ale nawet żaden z naszych „wybrańców narodu” nie ujawnił karalnego procederu. Czyżby nie było w parlamencie tych „co pierwsi mogą rzucić kamieniem? Widać nadal obowiązuje reguła: „co wolno wojewodzie …” A skoro tak, to i nie ma się co dziwić, że zdeterminowany naród szukając sprawiedliwości społecznej rzuca kamieniami na ulicach. ;)


Z ostatniej chwili:

Także pani Ewa Kopacz, była marszałek sejmu, nagabywana w temacie "posłów podróżników" odżegnała się od afery, stwierdzając, że posłowie to  dorosłe osoby i dpowiadają za siebie. Oczywiście prowadząca wywiad nie dopytała czy w takim razie pomiędzy marszałkiem sejmu a "osobą dorosłą" są jeszcze jacyś "pośrednicy", czy może jest to zwykły sklep samoobsługowy, gdzie bierze się kasiorę na podstawie fikcyjnych zaświadczeń?
 

.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Piękna nasza Polska cała ... tylko po co?

Wypiękniała nam ta "nasza" Polska, mamy autostrady, lotniska, i stadiony, które próbują jakoś zarabiać na siebie. Jeszcze lepiej na siebie zarabiają wykonawcy i pośrednicy tego dobra wszelakiego roztaczającego się przed nami. Nawet sławne "Pierdolino" (tu akurat po wypadku) 

http://cdn.nowiny.pl/im/v1/news-900-widen-wm/2014/10/18/103704_1413626165_47031800.jpg
zaczęło jeździć po specjalnie zmienionych torach, które tak jak kiedyś w Rosji za cara, tak i teraz mają szersze na ch.. rozstawienia. Tu młodszym warto przypomnieć starą anegdotę. Otóż, gdy w carskiej Rosji zaczęto budować kolej żelazną urzędnik za to odpowiedzialny zapytał cara, czy budować tory kolejowe takie jak na całym świecie, czy szersze? Na co car, zajęty swoimi sprawami, odburknął: "Szersze! Na chuj!?" I tak w Rosji powstały tory kolejowe dostosowane do szerszego o kilkanaście centymetrów rozstawu osi. 


Ta anegdota niestety pasuje także do obecnej sytuacji Polski. Bo na co nam piękna odpicowana Polska, jeszcze piękniejsze miasta, odmalowane (a gdzieniegdzie nawet wyremontowane) kamienice, pałace i wystawne urzędy, nowe limuzyny dla każdego nowego kacyka partyjnego, a nawet kilkanaście mostów postawionych nie w poprzek, a wzdłuż rzeki (!), to jeden z nich:
http://forum.gazeta.pl/forum/w,72,118903054,118903054,Most_Redzinski_najdluzy_most_wzdluz_rzeki.html
czy wypasione w barierki i uszlachetniony bruk setki dróg rowerowych prowadzących "znikąd do nikąd"? 


http://wiadomoscirudzkie.pl/uploads/gallery/1369389285_L7W.jpg
Po co nam to wszystko, po co ten tani blichtr, skoro z tego wypiękniałego, ale wrogiego kraju nadal ludzie uciekają?  


Płynące z UE miliardy Euro marnotrawione są i zamieniane na łapówki, i nieuczciwe zyski wykonawców. Minister Finansów pytany o to co robić z tymi dotacjami, niezmiennie odpowiada: Szybko wydać, obojętnie na co! Z drugiej strony odbierane są środki pomocy dla najbiedniejszych, starych, schorowanych, i skrzywdzonych przez życie. Inwestuje się w infrastrukturę zupełnie niepotrzebną w danej chwili i sytuacji. Brak łóżek szpitalnych i domów opieki społecznej. Za stan szpitalnictwa psychiatrycznego do więzienia powinni iść dotychczasowi zarządcy. 


http://broker.asari.pl/wp-content/uploads/2012/10/szpital-psychiatryczny-w-otwocku-460x345.jpg
Brak także tanich mieszkań socjalnych. Na szczęście są jeszcze wybudowane nowe, nikomu niepotrzebne wiadukty i mosty. To ważne, bo jak zima będzie ciepła to chociaż pod tymi mostami zamieszkają obywatele pięknej Polski. Ale co tam, niedługo wybory ...
.

czwartek, 30 października 2014

Transformacja to rewolucja, czy zamach stanu?

Tajemnicze pojęcie transformacja to w zasadzie bezstratne przekształcenie czegoś w coś. Bezstratne teoretycznie, bo w praktyce przekształcenie PRL w RP odbyło się w drodze TOTALNEGO niszczenia nieźle funkcjonującej gospdoarki PRL i utworzenia czegoś, co w początkach lat 90' ub.w. przypominało obecną Ukrainę. Niszczone zakłady pracy, i nieruchomości zmieniały właściciela za przysłowiową "złotówkę" zgodnie z zasadą b. premiera Polski nakazującą, "ukraść pierwszy milion". Udało się. 


Już w 2002 r. polska stała się dziadem Europy, rozwijającym się znacznie wolniej nawet niż ... Białoruś! Szczegóły tutaj:
http://forum.gazeta.pl/forum/w,28,4000497,,Polska_rozwija_sie_wolniej_niz_Bialorus_.html?v=2&wv.x=1
Czy wejście do UE zmieniło sytuację Polski? Teoretycznie tak, bo (uwaga!) na dystansie 25 lat transformacji przegoniliśmy wszystkie pozostałe kraje byłego bloku wschodniego. Ale nie cieszmy się. Statystyka jest bezwzględna nawet, gdy punkt startowy różni się znacząco, bo przed obaleniem komunizmu, należało pierw zniszczyć Polskę. 


W 1989 r. wystartowaliśmy z pozycji kraju niewiele różniącego się od afrykańskich Bantustanów. Stan gospodarki był o wiele bardziej zdemolowany niż np. Jugosławii, czy Rumunii, gdzie przetoczyły się wojny domowe. W tej sytuacji każda próba odbudowania przemysłu skutkowała wzrostem PKB. A jak wyglądało to w rzeczywistości? Jeszcze w 2011 r. Polska dysponowała gospodarką zbliżoną do późnego Gomułki, obecnie jesteśmy już na początku epoki Gierka. Jednak nie łudźmy się! 


Nigdy nie osiągniemy poziomu sprzed słynnych strajków jakie w 1976 r. zapoczątkował Ursus i Radom. I nigdy nie będziemy budowali największych na świecie kontenerowców, bo szlag trafił stocznie. Z tych samych powodów nie wyprodukujemy lekkich samolotów, pociągów, kombajnów rolniczych, samochodów, czy wyrobów przemysłu elektromaszynowego konkurujących z produkcją zachodnią, bo taka jest cena transformacji.
Nie to jednak jest najważniejsze. Prawdopodobnie też nigdy nie dowiemy się  komu zapłaciliśmy i komu będziemy nadal płacić tak wysoką cenę za dokonanie rozłamu i wyjście z bloku wschodniego. 


Nie dowiemy się, bo wszelkie informacje są niezwykle skutecznie usuwane z ogólnie dostępnych miejsc. Nie wierzącym polecam np. stronę:    
http://info.wyborcza.pl/temat/wyborcza/szybciej+rozwija
na której dostępne są tylko dobre wiadomości, dobre dla pijarowców PO. Po tych znacznie gorszych - np. o gospodarce Białorusi - ślad ginie, co można osobiście sprawdzić. No cóż, jak wiadomo media są bezstronne. Bo po co denerwować "ciemnego luda"? Niech się ciemny lud cieszy, że ma tak dobrze jak ... Białoruś bez transformacji. 

.

wtorek, 28 października 2014

Czy ja jestem trollem Putina?

Jest nowy temat zastępczy dla "ciemnego luda" co by on, ten ciemny lud, co wszystko kupi, za bardzo nie główkował. Wymyślono więc, że każdy, kto pisze pozytywnie o Rosji i Putinie jest trollem, a może nawet agentem GRU. Szczegóły można zobaczyć tutaj:

http://wiadomosci.dziennik.pl/media/artykuly/473526,polskie-trolle-putina-w-sieci-legitymacja-gru-najwiekszym-pragnieniem.html

No i mam problem, bo mam sentyment do szkół w PRL, gdzie nie było: a/ przemocy, wystarczyło naskarżyć nauczycielowi, który zganił, albo nawet wytargał sprawcę za ucho, b/ agresji, młodzież grała w piłkę w szkole i poza szkołą, c/ narkotyków,  dilerów, i ochroniarzy, d/ obojętności nauczycieli, itd. itp. 

Podobała mi się Służba Zdrowia, bo: a/ leki były za darmo, a dla pracujących na 33% zniżkę, b/ lekarza można było telefonicznie wezwać do domu i ... przychodził (!) o ustalonej godzinie, c/ w szkołach i z-dach pracy na etatach zatrudniano higienistki, stomatologów, lekarzy, a nawet funkcjonowały przyzakładowe szpitale i przychodnie. 

Fascynowały mnie otwarte ścieżki kariery zawodowej. W PRL można było spełnić każde marzenie bycia kimś (nawet elektryk mógł zostać prezydentem). Paradoksalnie, im ktoś miał gorszą sytuację rodzinną, tym bardziej państwo mu pomagało. Sieroty i półsieroty miały ułatwienia w podjęciu studiów, otrzymaniu stypendiów (tych było aż siedem!), korzystały z nieoprocentowanych kredytów, których nawet nie musiały do końca spłacać. 

Tak zwana nadopiekuńczość państwa dawała pełnię poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji. W PRL nie było bezdomnych, bezrobotnych ... panowało ogólne pijaństwo i szczęśliwość, no chyba, że państwo podnosiło cenę wódy i zagrychy. Wtedy społeczeństwo szalało i strajkowało, podczas jednego z takich strajków obalono: władze PRL, i przy okazji komunę. Podobno. I komu to było potrzebne? 

Chyba jednak jestem trollem, bo nawet imponuje mi Putin, który dał odpór zamachowcom, zrywającym obrady sejmu, obalającym konstytucję Ukrainy i demokratycznie wybranego prezydenta. Oj, przyjdą do mnie nocą, kolbami w drzwi załomocą ... ;) ;)
.

środa, 22 października 2014

Ordynacja wyborcza

Już za kilka tygodni pójdziemy do urn wyborczych i zagłosujemy na ... No właśnie, czy wiemy na kogo zagłosujemy, i czy będzie to nasz świadomy wybór? 
https://felietonista.files.wordpress.com/2011/02/images-1.jpg

Wątpliwości są, bo jak wynika z sondaży tylko 0,5% zgłoszonych kandydatów pochodzi z lokalnych komitetów wyborczych. A to oznacza, że wybory samorządowe zostaną zdominowane przez partie polityczne, które rolę gospodarza regionu mają w głębokim poważaniu. Czy można było inaczej zorganizować kwestię ordynacji wyborczej? 

Starsi Czytelnicy pamiętają zapewne jak demokracja wyglądała w niesłusznym PRL-owskim systemie? Otóż demokracja panowała tam właściwie na każdym kroku. Demokratycznie wybieraliśmy gospodarza/ przewodniczącego klasy, szkoły, czy młodzieżowego związku politycznego. Podobnie było w zakładach pracy, oraz organizacjach społeczno - politycznych. Kandydaci do samorządów, i różnych pokrewnych instytucji (ławnicy, inspektorzy, kuratorzy) najczęściej byli zgłaszani i wybierani na zebraniach załóg pracowniczych, samorządów, rad robotniczych, i partii politycznych. 

Kandydat musiał legitymować się odpowiednim stażem i kwalifikacjami, oraz cieszyć zaufaniem wyborców. Wyborca znał więc - bezpośrednio, albo pośrednio, śledząc np. publiczne media krajowe - swoich wybrańców i głosując na nich (lub nie!) czuł się współuczestnikiem procesów zarządzania. Jak to wygląda dzisiaj? Po raz pierwszy wybory do rad gmin mają się odbyć według nowej ordynacji - w jednomandatowych okręgach wyborczych. 

Kandydaci zostaną wprawdzie przedstawieni w lokalnych mediach publicznych, ale największe szanse będą mieli t.zw. celebryci, a więc osoby znane z tego, że są znane. Nietrudno więc zgadnąć, że w gminnych radach mogą się znaleźć osoby, które tam nie powinny trafić. Prawdopodobnie dużą ilość głosów zbiorą także kandydaci partii i organizacji dysponujących dużymi kwotami na reklamy. To nie wróży dobrze, ale eksperyment na żywym organizmie wyborcy bedzie trwał, bo przecież po to w 2011 r. uchwalono kodeks wyborczy.
.