Już za kilka tygodni pójdziemy do urn wyborczych i zagłosujemy na ... No właśnie, czy wiemy na kogo zagłosujemy, i czy będzie to nasz świadomy wybór?
https://felietonista.files.wordpress.com/2011/02/images-1.jpg
Wątpliwości są, bo jak wynika z sondaży tylko 0,5% zgłoszonych kandydatów pochodzi z lokalnych komitetów wyborczych. A to oznacza, że wybory samorządowe zostaną zdominowane przez partie polityczne, które rolę gospodarza regionu mają w głębokim poważaniu. Czy można było inaczej zorganizować kwestię ordynacji wyborczej?
Starsi Czytelnicy pamiętają zapewne jak demokracja wyglądała w niesłusznym PRL-owskim systemie? Otóż demokracja panowała tam właściwie na każdym kroku. Demokratycznie wybieraliśmy gospodarza/ przewodniczącego klasy, szkoły, czy młodzieżowego związku politycznego. Podobnie było w zakładach pracy, oraz organizacjach społeczno - politycznych. Kandydaci do samorządów, i różnych pokrewnych instytucji (ławnicy, inspektorzy, kuratorzy) najczęściej byli zgłaszani i wybierani na zebraniach załóg pracowniczych, samorządów, rad robotniczych, i partii politycznych.
Kandydat musiał legitymować się odpowiednim stażem i kwalifikacjami, oraz cieszyć zaufaniem wyborców. Wyborca znał więc - bezpośrednio, albo pośrednio, śledząc np. publiczne media krajowe - swoich wybrańców i głosując na nich (lub nie!) czuł się współuczestnikiem procesów zarządzania. Jak to wygląda dzisiaj? Po raz pierwszy wybory do rad gmin mają się odbyć według nowej ordynacji - w jednomandatowych okręgach wyborczych.
Kandydaci zostaną wprawdzie przedstawieni w lokalnych mediach publicznych, ale największe szanse będą mieli t.zw. celebryci, a więc osoby znane z tego, że są znane. Nietrudno więc zgadnąć, że w gminnych radach mogą się znaleźć osoby, które tam nie powinny trafić. Prawdopodobnie dużą ilość głosów zbiorą także kandydaci partii i organizacji dysponujących dużymi kwotami na reklamy. To nie wróży dobrze, ale eksperyment na żywym organizmie wyborcy bedzie trwał, bo przecież po to w 2011 r. uchwalono kodeks wyborczy.
.

No tak, "Kandydat musiał legitymować się odpowiednim stażem i kwalifikacjami, oraz cieszyć się zaufaniem wyborców" to nie do końca było tak. Na najniższych stanowiskach to mogło wystarczyć, na wyższych kandydaci byli ze znanego nam "klucza partyjnego", to stąd zresztą pojawiło sie pojęcie "karuzela stanowisk".
OdpowiedzUsuńProcedury powoływania na wyższe stanowiska są zawsze bardziej skomplikowane, sprawdza się m.in. karalność, zdolność zachowania tajemnicy, opinię wyrażają specsłużby, itd. To powoduje, że w obu systemach na stanowiska kluczowe dla rządu przynoszono kandydatów już sprawdzonych w teczkach.
UsuńTrudno oczekiwać, że sprawy samorządowe "pójdą" w ręce wyborców, którzy niechętnie chodza do urny. To nie władza jest ułomna i zła, ale społeczeństwo nie dorosło do wymagań.
OdpowiedzUsuńJarosław Starski
A jak społeczeństwo miało dorosnąć do wymagań, gdy nawet prawie 2 miliony podpisów pod projektem ustawy, i przekazane do sejmu, nie robią wrażenia na marszałku sejmu, n.b. obecnej pani premier?
UsuńRyba psuje się od głowy, a państwo tym bardziej.